Moja motywacja do pisania bloga, zerowa.
Zero pomysłów...
Wszystko kręci się w okół tego samego... Czyli właściwe to niczego..
Najbardziej cieszy mnie piękna pogoda za oknem i że moja księżniczka z dnia na dzień rośnie.
Zaczęłam już 34 tc, we wtorek byłam u Pani ginekolog i patrzyłam
jak rośnie moja kruszynka, coraz bliżej jej przyjścia na świat, 48 dni.
Nie wiem, nie pamiętam kiedy mi zleciał tak szybko czas, ale nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę,
aż ją wezmę na rączki, przytulę do Siebie.
No i tak pisząc o moim maleństwie, wpadłam na pomysł że napisze, właśnie o Nim, o tym jak się dowiedziałam i jak moja księżniczka odmieniła moje życie.....
Pamiętam to jak dziś byłam w szpitalu i po nocy strasznie bolało mnie coś pod żebrami..
Nie wiedziałam co mnie boli, ani z jakiego powodu więc poprosiłam o konsultacje z chirurgiem,
tego samego dnia, zabrali mnie na taką wizytę ten mnie oczywiście, zbadał, prześwietlił i stwierdził
że to dwunastnica, zapytał czy jest możliwość że mogłabym być w ciąży, niewiele myśląc odpowiedziałam że tak, chociaż ani razu przez ostatni czas nie myślałam o tym, zapytał o datę ostatniej miesiączki, a ja Sobie w ogóle starałam przypomnieć kiedy ostatni raz miałam okres, czego rzecz jasna nie pamiętałam.. Wróciłam na oddział i opowiedziałam dziewczynom, o dziwnej sytuacji i zaczęłam się sama zastanawiać, nad tym czy to w ogóle jest możliwe.
Z dwa miesiące przed pobytem w szpitalu przestałam przyklejać plastry antykoncepcyjne, chciałam maluszka, tylko czy teraz, kiedy moje życie było jednym wielkim nie porozumieniem, kiedy z niczym Sobie nie radziłam, kiedy nie mogłam stanąć na nogi i realnie patrzeć na świat.
Chcieliśmy z M. dziecka, ale czy już, kiedy nasz związek znowu upadł, gdy ja zjebałam po raz kolejny wszystko co budowaliśmy, gdy zawodziłam codziennie jego zaufanie, kiedy patrzył jednocześnie z miłością i nienawiścią, z żalem i współczuciem.. Ile ja mu jestem winna... Boże...
Ile łez, nerwów, nieprzespanych nocy, ile strachu, niepewności, bezsilności...
Nie tylko jemu, mojej mamie też...
Ludziom którzy chcieli mnie ratować...
Bałam się, chyba nawet nie chciałam tego dziecka, ale jeszcze nic nie było pewne..
Tak cholernie się bałam że zawiodę....
.....
Gdzieś o 6 zbudziły mnie pielęgniarki, testy, poszłam do łazienki, ręce mi się telepały jak nie wiem komu, na dodatek nie dały mi całego testu, a sam kubeczek na mocz... Oszczędzę Wam szczegółów.
Przyniosłam im z powrotem kubeczek, a one kazały położyć mi się spać, chciałam wiedzieć jaki będzie wynik, ale powiedziały że nie są mogą udzielać mi same takich informacji, a więc poszłam i położyłam się spać, umierając z ciekawości... Nie minęło 10 min, wchodzi pielęgniarka i mówi że mam nasikać, ja mowie czy jest jebnięta czy jak, że nie całe 10 min temu oddałam mocz.
A ta mi mówi że wylały, no myślałam że zwariuje, pytam się czy one są normalne? i czy ja mam lać na raty i zastanawiać się czy mam zrobić siku do połowy bo którejś przyjdzie do głowy rozlać i jak można w ogóle wymagać od kogoś żeby lał co 10 min, chyba zrozumiała co chciałam jej przekazać i wyszła.. A ja starałam się ponownie zasnąć.. Chodź udało mi się zasnąć, na jakieś kolejne 10 minut to coś mi się przyśniło, widziałam Siebie z wózkiem, szłam obok wtulona w M. , zerwałam się z płaczem, zrozumiałam że pragnę wrócić do normalności że zmienię wszystko byle być szczęśliwa przy nim i z Naszą kruszynką..
Wyszłam do łazienki zapalić papierosa, bo nie mogłam wychodzić z oddziału, za mną wpadła pielęgniarka i nadal tyrała żeby nasikać do tego kubeczka,,
Nasikałam, chciałam już mieć sprawę postawioną jasno, chciałam wiedzieć, czy na prawdę w moim brzuchu żyje ktoś, kto był poczęty z prawdziwej miłości, owoc miłości..
Chciałam wiedzieć czy w końcu ktoś diametralnie odmieni moje życie, dla kogo podniosę się z niczego i zacznę walczyć o lepsze jutro...
Oddałam kubeczek i czekałam aż ktoś mi powie jaki wynik, po jakiejś godzinie poszłam do gabinetu pielęgniarek, zapytałam o wynik odpowiedź była ta sama nie mogą udzielać mi takich informacji, myślałam że oszaleje, jak ktoś mógł decydować o tym czy będę znała wynik czy nie, miałam poczekać jeszcze godzinę i o wyniku miała mi powiedzieć ordynator oddziału..
Wiedziałam że kłócenie się z Nimi nie ma sensu, więc poszłam zrezygnowana do pokoju..
Zaczęłam czytać książkę, literki zlewały się w jedną całość, próbowałam zasnąć, w końcu poszłam do gabinetu ordynatorki z nadzieją że ją tam zastanę...
Pukam, pierwszy raz, drugi raz nic, idę już do swojej sali po czym wchodzi na oddział.
Podbiegam do Niej i pytam : Czy mogę znać wyniki ?
Ona na to żebym przyszła do niej za około 15 minut.
To było chyba najdłuższe 15 minut w moim życiu..
Chodziłam po korytarzu, przyszła Agatka zaczęłyśmy gadać, powiedziałam jej że ordynatorka jest już w szpitalu i że czekam na odpowiedź, siadłyśmy na ziemi i czekałyśmy aż coś zacznie się dziać.
Po jakiś 10 minutach ordynatorka zawołała mnie do Swojego gabinetu i oznajmiła...
Że z 3 testów ciążowych, 2 wyszły pozytywnie...
Świat się zatrzymał, wszystko stanęło w miejscu..
Ona dalej coś mówiła, tłumaczyła, ostrzegała, do mnie dalej nic nie docierało.
Po dłuższej chwili zapytałam ponownie jaki był wynik..
Z 3 testów, 2 wyszły pozytywnie...
Wyszłam z gabinetu nie słuchając co dalej mówi...
Poszłam do Swojej sali i zaczęłam tak bardzo płakać, w sumie? nie wiedziałam z jakiego powodu płacze..
Nie chciałam tej małej istotki? Oczywiście, że chciałam, ale pojawił się we mnie strach, co będzie jeśli Sobie nie poradzę, co będzie jeśli M. ode mnie odejdzie i zostanę sama z dzieckiem, co jeśli będzie chore przez moje popierdolone życie..
Przez moje myślenie tylko o Sobie... Przecież tak nie może być...
Z tego płaczu, zasnęłam, nie wiem ile spałam, ale obudziła mnie Pani psycholog, mówiąc o czymś tam, znów, a ja znowu zaczęłam płakać...
Ta mnie przytuliła i powiedziała że będzie wszystko w porządku i że musi powiadomić moją mamę i wyszła.. Znów zostałam sama i myślałam o tym co teraz będzie, znów próbowałam zasnąć...
Kiedy zasnęłam znów śniło mi się maleństwo noszone przeze mnie na rękach, zaczynałam rozumieć że to moje przeznaczenie, że tak miało być, że była mi pisana kruszynka, to szansa na to żeby zmienić życie, na to żeby w końcu stanąć dla kogoś na nogi, na to żeby się wyrwać. Wyrwać się od czegoś co mnie z dnia na dzień zabijało...