czwartek, 28 kwietnia 2016

8 miesięcy minęło jak jeden dzień... ♥

Niespodzianka! ♥
Pomyślałam że zaskoczę wszystkich i coś tu naskrobie, właściwie pomysł i Jego realizacja nadszedł tak szybko że zaskoczyłam nawet Siebie.
Co mnie skłoniło do powrotu? Tego nie wie nikt.
Teraz postaram się zaglądać tu częściej, oby udało mi się wytrwać w postanowieniu,  pogodzić, szkołę, prace i codzienne obowiązki, z tym co lubiłam robić kiedyś najbardziej. ;))







Ostatnim razem jak tutaj byłam moja córeczka miała 4 miesiące, a to aż 4 miesiące temu. Od tamtego czasu, tak cholernie się zmieniła, choć ja przebywając z Nią codziennie nie widzę takiej różnicy, ale jak złapie mnie dzień na wspominanie i siadam przeglądam te zdjęcia.. Nie mogę uwierzyć że czas tak szybko mija.. Dopiero uczyła się obracać z brzuszka na plecy, a dziś? Ucieka na czworaka po całym domu! Staje wszędzie gdzie jest możliwe, no i zaczyna stawiać pierwsze kroki, co jest najpiękniejszą i chyba najbardziej niesamowitą rzeczą, jaka dotychczas mnie spotkała... ♥
No i zapomniałam dodać że mówi "mama", "tata", "baba", "diadia", "daj", "nie nie nie" oraz " gęgęgę" jest niesamowicie zdolna..
Nie mogę się doczekać aż pójdziemy na spacer za rączkę, nad rzekę, całą rodziną..



Chciałam oprócz tego załączyć jakąś konkretną notke, coś o czymś, ale tak bardzo rozmarzyłam pisząc  o Liv, że aż zbrakło mi słów..



Może w ten sposób, nie mam pojęcia na jaki temat prowadzić tego bloga, w ogóle to zastanawiałam się nad nowym blogiem, aby nie mieszać przeszłości z teraźniejszością, ale mam do tego sentyment.. No i właśnie, może macie jakieś pomysły, co zrobić w tej sytuacji? Czekam na Wasze pomysły! ;*















czwartek, 3 grudnia 2015

Pora na wspomnienia...


Wracam na bloga? To może nie tak, czasami po prostu przyciśnie mnie coś żeby tu naskrobać jakieś Swoje refleksje.. Szczerze mówiąc jest we mnie tyle myśli, uczuć, odczuć, że to nie pojęte..
Teraz Was zaskoczę, nie chce kontynuować bloga, o Swojej bolesnej przeszłości, bo już nią nie żyje.
Chce zająć się tym co jest i witać dzień nie plując Sobie w brode ile rzeczy zjebałam, ile mi nie wyszło.. Zaczął się dla mnie całkiem nowy okres w życiu, okres w którym wita mnie rano uśmiech mojej małej księżniczki, zaspana twarz mojego mężczyzny i zazwyczaj piskanie psa że chce na dwór.
Oto moja rodzina, właśnie.. Mam rodzinę, Swoją rodzinę, niesamowite, co?
Mam fantastycznego co dnia zaskakującego mnie nie męża(jeszcze), 4 miesięczną przeuroczą córeczkę i prawie półrocznego psa.
Takie zmiany..
A co ze mną, jestem najszczęśliwszą mamą i jeszcze nieżoną na świecie.




Opowiem też o przyjściu na świat mojej córeczki, tak długo wyczekiwanej..

Ciąża przebiegała dobrze w ostatnich tygodniach Pani ginekolog mówiła żebym zaczęła leżeć i w ogóle bo miałam rozwarcie, to było miesiąc przed planowanym terminem, tak więc się oszczędzałam leżałam na łóżku i nic, tv troche portali społecznościowych, wizyty miałam co tydzień i co tydzień słyszałam że to już blisko, że zaraz poród, że mam się oszczędzać w końcu tydzień przed terminem, zostałam z tego zwolniona i mogłam wychodzić, spacerować, przygotowywać wszystko. Następnego dnia rano, obudziłam się i poczułam tylko delikatny ruch małej, pomyślałam że ma leniwy dzień, że może się przygotowuje przyjścia na świat, ale postanowiłam zjeść coś słodkiego żeby ją rozbudzić, zjadłam i nadal cisza, trochę mnie to zdziwiło bo zawsze była po słodyczach aktywna, było koło 11 i powiedziałam mamie, moja mama że panikuje i żebym poszła pod prysznic i polewała brzuszek wodą, więc poszłam i tak zrobiłam, nadal zero reakcji, teraz to już panikowałam.
M. nie chciał iść do pracy, jednak kazałam mu iść obiecując że gdyby coś się działo dam znać..
ok 15. doszłam do wniosku że muszę jechać na Izbę przyjęć, więc dopakowałam ostatnie rzeczy do torby do szpitala i poprosiłam mamę żeby pojechała ze mną.
Pojechałyśmy i oczywiście sama rejestracja trwała jakieś 1.5 godziny jak to w szpitalu, zbadali tętno i zabrali mnie na USG i wtedy poczułam jej ruchy i to jakie silne, odetchnęłam z ulgą i poinformowałam o tym lekarza, myśląc że skoro już wszystko w porządku mogę iść do domu..
Myliłam się, za wszelką cene chcieli mnie przyjąć do szpitala mówiąc, że jeszcze ktg żebym została na obserwacji, zgodziłam się i to był błąd, noc na patologi ciąży była straszna, naprawdę straszna...
Krzyki kobiet, przy skurczach, chodzenie ciągłe kogoś po korytarzu, nie przespałam nawet 10 minut, nie polecam przed porodem wybierać się na szpital, można się nieźle przestraszyć.
To był ten dzień w którym zaczęłam się bardzo obawiać porodu..
Następnego dnia wypisałam się na żądanie, nie dałam rady już tam dłużej siedzieć.
Minął nam kolejny tydzień i nadszedł dzień planowanego porodu, a tu cisza, nie rozumiałam dlaczego przecież termin.. W dzień terminu miałam też wizytę u ginekologa, powiedziała mi że poród już tuż tuż, wspomniałam jej że mówi tak od około miesiąca, pokiwała głową i powiedziała że jeżeli nic się nie zmieni, żebym się stawiła w poniedziałek do szpitala na wywoływanie, po chwili zmieniła zdanie i powiedziała że w piątek, więc poszłam do domu w duchu modląc się żeby samo ruszyło i żeby mi nie wywoływali.. Mijały kolejne dni coraz bliżej piątku, a tu żadnych objawów rozpoczynającego się porodu. No i nadszedł piątek nadal nic się nie działo, a ja się czułam bardzo dobrze, więc postanowiłam nie pchać się do szpitala na weekend, gdzie lekarze prawde mówiąc mają Cię w dupie, tak minął piątek, położyłam się spać.
Rano obudziły mnie skurcze, chociaż wtedy nie byłam świadoma co to te skurcze są, napisałam do chrzestnej, starałam się wytłumaczyć jaki to ból, chyba niezbyt dobrze jej wytłumaczyłam bo powiedziała że to niestrawność, hahah.
Robiłam Sobie to co miałam robić z przerwami na silny ból.. Gdy moja mama wróciła do domu, patrząc na mnie jak się skręcam z bólu powiedziała że to ten dzień, że to są właśnie skurcze i żebym zaczęła się zbierać, koło 00:00 włączyłam stoper, skurcze jeszcze nie były regularne.
Około 2 poszłam do mamy, a ta kazała mi się zbierać, obudziłam M i poszłam do samochodu.
Skręcałam się z bólu, ale oczywiście na Izbie przyjęć nikt się nie śpieszył, przyjmowali mnie ponad godzine, badania rozwarcia, usg, aż w końcu zabrali mnie na porodówke, samą..
Bałam się że nie wpuszczą M. że będę tam zupełnie sama, po około 30 minut, nareszcie przyszedł, kiedy o tym teraz myślę nie wyobrażam Sobie że mogło go przy mnie być..
M. przyszedł na porodówke w mojej mamy koszulce, co mnie tak rozbawiło że mimo skręcania się z bólu i płaczu roześmiałam się po 4 podali mi kroplówkę z oxy, na szybszą akcje porodową, wtedy nadeszły skurcze parte, kiedy położna zapytała M. czy chce przeciąć pępowinę, on jakby zamarł, nie widział co ma zrobić, ale powiedział że tak, poszedł umyć ręce i po około 10 minutach, usłyszałam płacz, płacz mojej córeczki.
Livia, przyszła na świat 01.08.2015r o godzinie 5.00
3.600 i 54 cm szczęścia, dostała 10 na 10 punktów Apgara
Nie obyło się bez płaczu..



To by było na tyle dzisiaj. Cieszę się że w końcu udało mi się coś wyskrobać.
Dziękuję moim czytelnikom i przepraszam za tak długą nieobecność.. :)

wtorek, 9 czerwca 2015

z 3 testów ciążowych, 2 wyszły pozytywnie...

Moja motywacja do pisania bloga, zerowa.
Zero pomysłów...
Wszystko kręci się w okół tego samego... Czyli właściwe to niczego..

Najbardziej cieszy mnie piękna pogoda za oknem i że moja księżniczka z dnia na dzień rośnie.
Zaczęłam już 34 tc, we wtorek byłam u Pani ginekolog i patrzyłam
jak rośnie moja kruszynka, coraz bliżej jej przyjścia na świat,  48 dni.
Nie wiem, nie pamiętam kiedy mi zleciał tak szybko czas, ale nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę,
aż ją wezmę na rączki, przytulę do Siebie.

No i tak pisząc o moim maleństwie, wpadłam na pomysł że napisze, właśnie o Nim, o tym jak się dowiedziałam i jak moja księżniczka odmieniła moje życie.....
Pamiętam to jak dziś byłam w szpitalu i po nocy strasznie bolało mnie coś pod żebrami..
Nie wiedziałam co mnie boli, ani z jakiego powodu więc poprosiłam o konsultacje z chirurgiem,
tego samego dnia, zabrali mnie na taką wizytę ten mnie oczywiście, zbadał, prześwietlił i stwierdził
że to dwunastnica, zapytał czy jest możliwość że mogłabym być w ciąży, niewiele myśląc odpowiedziałam że tak, chociaż ani razu przez ostatni czas nie myślałam o tym, zapytał o datę ostatniej miesiączki, a ja Sobie w ogóle starałam przypomnieć kiedy ostatni raz miałam okres, czego rzecz jasna nie pamiętałam.. Wróciłam na oddział i opowiedziałam dziewczynom, o dziwnej sytuacji i zaczęłam się sama zastanawiać, nad tym czy to w ogóle jest możliwe.
Z dwa miesiące przed pobytem w szpitalu przestałam przyklejać plastry antykoncepcyjne, chciałam maluszka, tylko czy teraz, kiedy moje życie było jednym wielkim nie porozumieniem, kiedy z niczym Sobie nie radziłam, kiedy nie mogłam stanąć na nogi i realnie patrzeć na świat.
Chcieliśmy z M. dziecka, ale czy już, kiedy nasz związek znowu upadł, gdy ja zjebałam po raz kolejny wszystko co budowaliśmy, gdy zawodziłam codziennie jego zaufanie, kiedy patrzył jednocześnie z miłością i nienawiścią, z żalem i współczuciem.. Ile ja mu jestem winna... Boże...
Ile łez, nerwów, nieprzespanych nocy, ile strachu, niepewności, bezsilności...
Nie tylko jemu, mojej mamie też...
Ludziom którzy chcieli mnie ratować...
Bałam się, chyba nawet nie chciałam tego dziecka, ale jeszcze nic nie było pewne..
Tak cholernie się bałam że zawiodę....
.....
Gdzieś o 6 zbudziły mnie pielęgniarki, testy, poszłam do łazienki, ręce mi się telepały jak nie wiem komu, na dodatek nie dały mi całego testu, a sam kubeczek na mocz... Oszczędzę Wam szczegółów.
Przyniosłam im z powrotem kubeczek, a one kazały położyć mi się spać, chciałam wiedzieć jaki będzie wynik, ale powiedziały że nie są mogą udzielać mi same takich informacji, a więc poszłam i położyłam się spać, umierając z ciekawości... Nie minęło 10 min, wchodzi pielęgniarka i mówi że mam nasikać, ja mowie czy jest jebnięta czy jak, że nie całe 10 min temu oddałam mocz.
A ta mi mówi że wylały, no myślałam że zwariuje, pytam się czy one są normalne? i czy ja mam lać na raty i zastanawiać się czy mam zrobić siku do połowy bo którejś przyjdzie do głowy rozlać i jak można w ogóle wymagać od kogoś żeby lał co 10 min, chyba zrozumiała co chciałam jej przekazać i wyszła.. A ja starałam się ponownie zasnąć.. Chodź udało mi się zasnąć, na jakieś kolejne 10 minut to coś mi się przyśniło, widziałam Siebie z wózkiem, szłam obok wtulona w M. , zerwałam się z płaczem, zrozumiałam że pragnę wrócić do normalności że zmienię wszystko byle być szczęśliwa przy nim i z Naszą kruszynką..
Wyszłam do łazienki zapalić papierosa, bo nie mogłam wychodzić z oddziału, za mną wpadła pielęgniarka i nadal tyrała żeby nasikać do tego kubeczka,,
Nasikałam, chciałam już mieć sprawę postawioną jasno, chciałam wiedzieć, czy na prawdę w moim brzuchu żyje ktoś, kto był poczęty z prawdziwej miłości, owoc miłości..
Chciałam wiedzieć czy w końcu ktoś diametralnie odmieni moje życie, dla kogo podniosę się z niczego i zacznę walczyć o lepsze jutro...
Oddałam kubeczek i czekałam aż ktoś mi powie jaki wynik, po jakiejś godzinie poszłam do gabinetu pielęgniarek, zapytałam o wynik odpowiedź była ta sama nie mogą udzielać mi takich informacji, myślałam że oszaleje, jak ktoś mógł decydować o tym czy będę znała wynik czy nie, miałam poczekać jeszcze godzinę i o wyniku miała mi powiedzieć ordynator oddziału..
Wiedziałam że kłócenie się z Nimi nie ma sensu, więc poszłam zrezygnowana do pokoju..
Zaczęłam czytać książkę, literki zlewały się w jedną całość, próbowałam zasnąć, w końcu poszłam do gabinetu ordynatorki z nadzieją że ją tam zastanę...
Pukam, pierwszy raz, drugi raz nic, idę już do swojej sali po czym wchodzi na oddział.
Podbiegam do Niej i pytam : Czy mogę znać wyniki ?
Ona na to żebym przyszła do niej za około 15 minut.
To było chyba najdłuższe 15 minut w moim życiu..
Chodziłam po korytarzu, przyszła Agatka zaczęłyśmy gadać, powiedziałam jej że ordynatorka jest już w szpitalu i że czekam na odpowiedź, siadłyśmy na ziemi i czekałyśmy aż coś zacznie się dziać.
Po jakiś 10 minutach ordynatorka zawołała mnie do Swojego gabinetu i oznajmiła...
Że z 3 testów ciążowych, 2 wyszły pozytywnie... 
Świat się zatrzymał, wszystko stanęło w miejscu..
Ona dalej coś mówiła, tłumaczyła, ostrzegała, do mnie dalej nic nie docierało.
Po dłuższej chwili zapytałam ponownie jaki był wynik..
Z 3 testów, 2 wyszły pozytywnie... 
Wyszłam z gabinetu nie słuchając co dalej mówi...
Poszłam do Swojej sali i zaczęłam tak bardzo płakać, w sumie? nie wiedziałam z jakiego powodu płacze..
Nie chciałam tej małej istotki? Oczywiście, że chciałam, ale pojawił się we mnie strach, co będzie jeśli Sobie nie poradzę, co będzie jeśli M. ode mnie odejdzie i zostanę sama z dzieckiem, co jeśli będzie chore przez moje popierdolone życie..
Przez moje myślenie tylko o Sobie... Przecież tak nie może być...
Z tego płaczu, zasnęłam, nie wiem ile spałam, ale obudziła mnie Pani psycholog, mówiąc o czymś tam, znów, a ja znowu zaczęłam płakać...
Ta mnie przytuliła i powiedziała że będzie wszystko w porządku i że musi powiadomić moją mamę i wyszła.. Znów zostałam sama i myślałam o tym co teraz będzie, znów próbowałam zasnąć...
Kiedy zasnęłam znów śniło mi się maleństwo noszone przeze mnie na rękach, zaczynałam rozumieć że to moje przeznaczenie, że tak miało być, że była mi pisana kruszynka, to szansa na to żeby zmienić życie, na to żeby w końcu stanąć dla kogoś na nogi, na to żeby się wyrwać. Wyrwać się od czegoś co mnie z dnia na dzień zabijało...